Jesień 2009 | Jesień 2015 | Jesień 2022
Wręcz cudem wybawiona od zguby w otchłani, Nie zaznała ni krzyny odpoczynku, ani chociaż snu odrobiny. Jest wciąż niespokojna... Co to będzie? Zmarł pokój i rodzi się wojna! Więc do ataku ruszać, gdzie śląska hołota Wśród wrzawy przestraszliwej błyskawice miota! Serce do walki płonie, dusza rozżarzona. Przedwczesny ten nasz zapał. Dwukrotnie rażona Przez okrutnego wroga upada jak długa... Przerażająca klęska, a przyjdzie i druga. Czarne chmury zbierają się nad naszym losem I wśród tej ciszy nocnej, przerażonym głosem Ktoś przekazuje wieści, co krew mrożą – Boże! Nieprzyjaciel w granicach! Brońcie się, kto może! I choć nadzieja była, w kluczowym momencie Fortuna nas zdradziła, skazując na ścięcie. Po tej klęsce kolejnej, nasz wódz – dyplomata Usunąć w cień się musi. I pyta brat brata: Oh, kto nas poprowadzi? Tu trzeba taktyka! Trzeba mistrza nad mistrzów! Wodza – wojownika! I przyszedł wódz sędziwy, wesół, uśmiechnięty, To legendą za życia człowiek okrzyknięty. Walka pierwsza pod wodzą nowego mentora, Niczym taniec szalony! Nawet Terpsychora Patrząc na pole bitwy rumieńcem się kryła... Lecz batalia jak taniec – szybko się skończyła. I choć po obu stronach były osiągnięcia, Koniec równy startowi – nie ma rozstrzygnięcia. Lecz co źle się nie kończy. to nadzieję daje... A tymczasem przyjaciel przeciw nam powstaje! Ale konflikt to złudny, brat nasz zmienia plany I jednym argumentem całkiem przekonany Powraca na swe ziemie, do Wielkopolski, tam, gdzie na wieży koziołki się bodą. Pokój nam. Świadomi tego, jaki potencjał w nas drzemie Wyruszamy na północ, po kieleckie ziemie. Lecz ileśmy zyskali, tyleśmy stracili, A dowódca wyciąga wnioski z każdej chwili. On już wie, co ma robić, wszystko przewiduje, A myśli swoje ważkie armii przekazuje. Potem przyjeżdża siostra z Gdyni uczyć brata... Dla niektórych w Krakowie ważniejsza prywata! Nic się gawiedź z wizyty tej nie nauczyła, I cośmy powiedzieli, temu zaprzeczyła Dostojna gdyńska siostra. Koniec konferencji, Ruszajmy podbić Chorzów! Dość zwycięstw absencji! W Chorzowie zaś kolejna przykra niespodzianka. Padamy po dwóch strzałach – życie nie sielanka. Choć bohater w ostatnim szeregu obrony Miotał się jak szalony i na wszystkie strony, Za żadne skarby nie chcąc dać wrogowi pola, Przypadła nam nieszczęsnym pokonanych rola. Po przegranej kampanii następna już była, W Białymstoku batalia, co nic nie zmieniła. I nic nie zyskaliśmy, jak nasi wrogowie. Więcej spania niż bitwy – dość głowie po słowie. Gdy zaatakowali zaś nas Lubinianie, Skończyło się tak samo. Po strzale oddanie Jedynie i wyłącznie różniło te boje... Zamilczmy zatem o nich, bo kolejnych troje Bitew nas czeka strasznych, klęsk niesamowitych, Na które są tysiące dowodów niezbitych. Klęski te jako jedną traktować należy, Każda z nich w przeokrutnym uśmiechu się szczerzy, W jeden straszny, szyderczy rechot się zrastając, Nad otchłań nas rzucając, miecz w plecy wbijając. Choć w Bytomian kontrciosem nasz wojak się wsławia, To jeden z Bełchatowa, jeden z Wodzisławia Bez odpowiedzi naszej atak pozostaje, Przez co nas od zbawienia dzielą drogi staje. Ziarno rozpaczy dało plon jakże sromotny... Czy wszystko już stracone? Los bywa przewrotny! I gdyśmy tak leżeli klnąc na ten los wszawy. Z pomocą nam przybyły oddziały z Warszawy. Po konfrontacji z nimi wreszcie już umiemy Zadawać ciosy straszne. Może nie zginiemy? Może dzięki pomocy przyjaciół z Polonii Przetrwamy w tej męczącej za życiem pogoni? Czas przedstawienie zacząć, najstraszniejsza walka, A naszym przeciwnikiem, Odwieczna rywalka, Bestyja przeokrutna, jak cerber straszliwa, Co umysły zatruwa, lud w piekło porywa. Lecz rycerz nasz wspaniały podnosi w rękach miecz I przy cerbera stękach posyła bestię precz! Wyczyn to bohaterski, każdy chyba przyzna, Odzyskana została nasza ziemia żyzna! Zbawiciel nasz się sławą okrył niczym pledem, A imię jego było siedmdziesiąt i siedem. Tą wiktorią wspaniałą armia uskrzydlona Rozgramia panów Gliwic, później Wrocław kona, Gdy na ziemię odbitą dłoń podnieść się waży. O kolejnych sukcesach każdy wojak marzy, Lecz tu porażka z Gdańskiem znów wprowadza zamęt, Gasząc nadpobudliwy wojska temperament. Mimo to nastał pokój i chwila wytchnienia. To zawieszenie broni, to czas na wzmocnienia! Urośniemy w potęgę, nikt nie pokona nas, Sen ten jawą się stanie, to nasz nadciąga czas! A gdy wojna powróci – prowadź generale! Królową swą Cracovię, ku sławie i chwale!
Batalia rozpoczęta! W odległym terenie
Wroga, co to mówią, że wielkie ma znaczenie
Militarne. Jednakże, po ciosów wymianie,
Plotkującym rychło trza będzie zmienić zdanie.
Nasz wódz dał swemu wojsku jasny rozkaz: "En garde!",
Po walce nad Gdańskiem biało-czerwony sztandar.
Lecz wróg odwieczny mścić chce znad morza psubratów.
W rzeki barwie niebieskiej wkracza zgraja katów,
Na Pasów Ziemię Świętą. Hola Wam, nicponie!
Kto ziemię tę plugawi, ten niechybnie spłonie!
Prędko armie się zwarły - i w klicz, jak w zapasach...
Dwoje rannych, brak trupa. Gdzież jest Mars, na wczasach?
Idzie! Idzie przeciwnik, z beskidzkiej krainy,
Pokrzyżować plan Pasów dla własnej przyczyny.
Lecz armią swą nieliczną nic tu on nie wskóra,
W szeregach jego dziura, wszak brak tam piechura!
Choć mało o bitwie tej słuchów do nas doszło,
Wie ten, który ma wiedzieć, że poszło, jak poszło.
Biało-Czerwona Pani hołd składa dla Piasta,
Carpe diem, waćpanie, jeden raz, to basta,
teraz na kolanach, lecz powstaniemy z kolan
By gnieść Piastów, potomków protoplastów Polan!
Nie masz niepokonanych, a choć serce krwawi,
Co nie zabije - wzmocni. Niech Twój ból Cię zbawi.
Chcesz korony ze złota? Pomniejsze wpierw zdobądź,
W batalii, tej o mosiądz, miecza także dobądź,
I rządź, dziel i ćwiartuj, bo nie zdobędziesz prosząc,
Wszystkich weźmij na cel, by jeden cel móc osiąc.
Martwych grzeb, grabażu! Żelazo kuj, kowalu!
Czerwone trzy diamenty lśnią w zimnym metalu.
To chronologii kwestia, waćpanny, panowie,
Skoro Piast był, nadejdą i Jagiellonowie.
Do walki każdy ruszy, nie odstąpi pola,
Zwycięży koncentracja, pogrąży swawola.
Pasy wzdłuż, pasy w poprzek, choć bój głów jeży włos,
Ni porażka, ni tryumf: status quo. Cios za cios.
I nie pora odpocząć, czas ruszać na Zabrze,
Łap za oręż, bratanku! Broń repetuj, szwagrze!
Lecz Zabrze ukąsić umie także (a jakże).
Każdy chciał zwycięstwa, żaden dostał, jednakże.
Mars nadal nieobecny, krzywo patrzy Eris:
"Wróć z tarczą albo na niej - dość już starć na remis".
Wybrzmiało to ostatnie niczym ultimatum.
Lecz wojsko przemęczone, a może to fatum;
Dlaczego przystali na żółtodzioba wotum?
Szli po wszystko, nie wzięli nawet pars pro totum.
A stary wojak patrzy, myśli, aż go strzyka,
gdy zachodzi w głowę: "A cóż to Termailica?".
I nie minie od razu ta seria fatalna,
Bo w Lubinie kolejna batalia feralna
wydarzy się zaraz. Masz tu ambaras, panie,
Mało rzec, że klęska, to wręcz sromotne lanie.
Jak upadek z wysoka, miedź - surowiec twardy,
Zwycięstwa nie dla tych, co nie trzymają gardy.
Na ruch pora teraz, bo nie w smak nam ten zastój,
Ta bitwa winna podnieść morale i nastrój
biało-czerwonej armii, co ledwo już dycha...
Choć skromne to zwycięstwo, to lepsze niż pycha,
Co przy poprzednich bitwach tak zgubna bywała,
Lecz milcz teraz - zwycięzcom należy się chwała.
Czuwajcie tu mędrcy, czuwajcie ludzie prości,
Choć pół Polski ucztuje, a Poznań wciąż pości,
To armia niebezpieczna. Lecz nic tu nie wskóra,
Dla nas jest polędwica, dla nich: kości, skóra.
Cóż z tobą, Lechu? Skoro na koń nie siadacie,
notujcie więc kolejną klęskę przy tej dacie.
Ledwo wstaliśmy z kolan, a już słychać wrzawę:
"Ruszajmy na Moskwę! I na Rzym! Na Warszawę!"
Tak po wiktoriach rośnie apetyt na nowe...
Lecz bujając tak w chmurach, czasem pochyl głowę.
Jak bańka mydlana, prysnął sen o Warszawie,
Gdy chcesz śnić, dam Ci radę: lepiej śnij na jawie.
A tu w pogoń za nami bandyci ruszają,
Ale będąc (na wskroś wręcz) chaotyczną zgrają
Napytać biedy mogą jeno samym sobie,
Armio ze Szczecina! Nie ma już nic, po tobie!
Na jeden twój zamach, nie bacząc Twoich losów,
Cracovia odpowiada tetralogią ciosów!
Nie masz chwili spokoju, na tym łez padole
Kiedyś nas prowadził, a teraz wywiódł w pole,
dowódca wojsk z Łęcznej. I nie mówmy już więcej,
o tej chwili słabości. Czas walczyć, czem prędzej!
Jeśli upadasz, to znak, że wciąż możesz powstać...
Dziś się nie udało zadaniu temu sprostać.
Lecz Śląsk tak rozbity, że nie ma o czym mówić,
W ilości Twoich sztychów tak łatwo się zgubić...
Na wojny półmetku masz bilans okazały,
Hej, Cracovio! Podążaj nadal ścieżką chwały!
Ze strachem i respektem patrzy cała Polska,
Jak wiedzie Cię generał, jak gromią twe Wojska.
Po długiej przerwie, ruszamy, pełni nadziei.
Czy to już? Czy gotowi? To Cracovia znów gra!
Dla sportu, pokoleń i dla mas, dla idei,
Nowe rozdanie, to jesień, rok dwadzieścia dwa.
Na pierwszy ogień Zabrze (w tym Lukas Podolski),
Lecz niestraszni nam oni, tak teraz, jak nieraz,
Cracovia odmieniona, skład młodzieżą polski,
Dwa do zera, Rakoczy - zwycięstwa mecenas.
A następny przeciwnik? Kielecka Korona,
Choć dziś gra jej w ataku to czysta groteska,
Znów bezbłędnie zagrała Cracovii obrona,
Twardy orzech zgryziony, jest Hebo, jest Pestka.
Przy ulicy Kałuży coraz większa wrzawa,
Na stadionie marszałka coraz lepsze granie,
Tym razem w odwiedziny przyjeżdża Warszawa,
Legła tu i ona, zbierając srogie lanie.
Za dobrze nam tu było, gdyśmy wszystkich lali
I Mielec przypomina nam porażki gorycz,
Nasi - chłopcy do bicia, tam - chłopcy ze stali,
Bądź tu mądry człowieku i weź się nie porycz.
Czas na powrót do domu, konkretnie mecz z Piastem,
Nie można nawet stwierdzić: "walczyliśmy dzielnie",
Czarne chmury zawisły dziś nad całym miastem,
A straszny Jorge Félix zagłówkował celnie.
Następnym meczem wyjazd do miasta krasnali,
Atmosfera jak zwykle, wciąż deszcz rzęsisty tnie,
Któż by myślał, że Pestka więzadła rozwali,
A wynik? Jeden - jeden, "trzy wygrywasz, trzy nie".
Ile warta jest Warta? Oto jest pytanie,
Albowiem klub poznański przy Kałuży gości,
Nic, panowie i panie. Zero - srogie lanie,
Aż chciałoby się krzyczeć: piłkarze, litości!
Zaś Raków pokonany, trzy zero, dziwota,
Tym razem do połowy pełna była szklanka,
Jak widać po niemocy wróciła ochota
I z wolnego przymierzył ładnie Konoplyanka.
Teraz pora na wyjazd. Konkretnie - do Łodzi,
Z nadziejami dużymi po ostatnim meczu,
Lecz tu dwa zero w plecy - nie wiem, o co chodzi,
Ten wynik jest jak puenta w mało śmiesznym skeczu.
Przyjeżdża Pogoń w gości. Ej, mówcie pacierze!
Co to będzie? Zwycięstwo? Czy znowu porażka?
Jeden jeden. To dobrze? Nie wiem, mówiąc szczerze.
Podobno lepszy remis - ot, tak mówi fraszka.
No a później w Radomiu rwane granie takie,
Że można mimo wszystko o wynik drżeć było,
Källman dwie bramy wypracował - i to jakie!
A jedną z nich sam strzelił. Dobrze się skończyło.
Gdy Lechia przyjechała, wszyscy nastawieni
byliśmy na zwycięstwo. Lecz źle się podziało,
zły to okres drużyny w bieli i czerwieni,
przegraliśmy po karnym. To nie tak być miało!
A następnie czerwona latarnia - Legnica,
Takie mecze trzeba wygrywać - mawiał klasyk,
Niedobrze od patrzenia. Ej, gdzie jest miednica?
Był remis. Strzelił Myszor. Sędziował Piotr Lasyk.
Mecz w domu z Kolejorzem, zszargane nadzieje,
Bo słabo w tym sezonie punktujemy jednak,
Czy pozytywnych zmian wiatr nam w końcu zawieje?
Jeszcze nie... Zero zero. Został lekki niesmak.
Ale wyjazd kolejny o radość przyprawia,
Bo Zagłębie w Lubinie raczej zbyt bezradne,
Znów Källman strzela jedną, a Makuch poprawia,
Dwa do zera dla Pasów (i bramki dość ładne).
Jagiellonia Białystok później przyjechała
Na stadion przy Kałuży zagrać mecz z Pasami,
Matej Rodin strzelił i bronił dziś jak skała,
Jeden zero do przodu, dziś szczęście jest z nami!
Niestety wyjazdowy, ostatni mecz gorzki,
Z Płocką Wisłą przegrana tą jedną brameczką,
Można było powalczyć, powalczyć choć troszki,
A można było pograć, pograć chociaż deczko.
Nadzieje niespełnione, dziś środek tabeli
Cóż tego jest przyczyną? Oto jest pytanie.
A może ten brak Pestki? Bardzo byśmy chcieli,
by wrócił jak najszybciej. Zdrowia, kapitanie!